Nożownik z Medellin

„Szybko, dawaj forsę! Nie wołaj o pomoc, bo Ci to wbiję!”

Ile razy zastanawiałem się, co bym w takiej sytuacji zrobił. Oczywiście, jako szczeniak to rozprawiałem się z co najmniej pięcioma na raz w stylu odpatrzonym wpierw od Erniego z serialu „Partnerzy” (kto to jeszcze pamięta, ech, kto) a potem od Chucka Norrisa. Z rosnącym wiekiem i doświadczeniem malała liczba napastników aż do momentu, w którym byłem gotów powiedzieć „Ok, ok, oddam, tylko spokojnie.” Ale wszystko to pozostawało teorią…do czasu.

Udając się do Medellin, jedziemy do miasta opatrzonego przez Kolumbijczyków samymi superlatywami – najlepszy klimat, najbardziej wychowani (!) ludzie, najpiękniejsze kobiety …

No to odpaliłem Rockiego i ruszając z piskiem opon pojechałem do Medellin. Pierwsze wrażenie odbiegało jednak nieco od opisu – na ulicach chamstwo jak w Warszawie w godzinach szczytu. Tylko że gorzej, bo w dodatku z tysiącami motorów i motorynek wciskających sięw każdą lukę pozostawioną przez nieuważnego kierowcę (czytaj – autora niniejszego tekstu). Istne Włochy.

Przez następne kilka dni Medellin odrobiło straty – do tego stopnia, że jadąc na południe kontynentu też zacząłem powtarzać wszystkim tym co pytali (i tym con nie też, a co) powyżej wymienione superlatywy. A jednak, tam gdzie jest blask, musi też padać cień.

Większość turystów udając się do Medellin poinformuje się wcześniej w internecie co do najciekawszych dzielnic, może nawet na koniec zarezerwuje jakiś przytulny hotel w dzielnicy El Poblado. Ja za to jak zwykle wparowałem do dwumilionowej metropolii w wieczornych godzinach szczytu, po ciemku i bez orientacji. A wedle darmowych map załadowanych na mojego gpsa miasto mialo mieć jakieś dziesięć ulic, tak że z tej strony też nie było co oczekiwać pomocy.

Od znajomego Kolumbijczyka dostałem namiary na jakiś tani, ale wygodny hotel w centrum. Zatrzymuję więc taksówkę i proszę o pokazanie drogi. Facet patrzy się na mnie zdziwiony, ale będąc dobrze wychowanym mieszkańcem Medellin nie wpada w rechot z niesłychanej glupoty gringo, tylko grzecznie wsiada w samochód i pokazuje mi drogę (dwa dni później okazało się, że pomylił adresy). Jadąc za nim mam wrażenie, że zaczyna ubywać oświetlenia, a za to przybywać prostytutek i transwestytów oferujących swe usługi. W pewnym momencie zatrzymujemy się i wysiadam, by upewnić się, czy to na pewno tutaj. Taksówkarz patrzy na mnie z przerażeniem i prawie krzycząc, każe mi wracać do samochodu póki jeszcze tam stoi. Na koniec dojeżdżamy jednak do bezpeczniejszej dzielnicy centrum.

Dwa dni później spaceruję sobie po tej bezpeczniejszej dzielnicy, niestety z lekka niewyspany. Dlatego też zignorowałem moje własne reguły bezpieczeństwa i wyszedłem z portfelem i kartami na miasto. Zazwyczaj biorę tylko kopię paszportu, jakieś 20 dolarów i drobniaki w kieszeni.
Cetrum Medellin jest głośne, pełne ludzi, ale to co naprawdę się rzuca w oczy to liczba narkomanów na ulicach. W pewnym momencie mija mnie bosonoga dziewczyna, mająca może 13-14 lat, patrząc w moim kierunku mglistymi oczami i inhalując klej czy coś podobnego z czarnej reklamówki. Pół godziny później podchodzi do mnie facet. Biedak wygląda jakby to życie go najpierw potrąciło, przyhamowało, wrzuciło wsteczny i przejechało jeszcze raz, tak dla pewności. Rzadko kiedy jest w tym jakaś sprawiedliwość; jedni mają szczęście od pierwszego wrzasku w szpitalu, inni walczą od urodzenia o przeżycie.

Facet staje obok mnie i coś szepci po hiszpańsku. Patrzę się na niego zdziwiony, a on powtarza:

„Szybko, dawaj forsę! Nie wołaj o pomoc, bo Ci to wbiję!”

Wracam do rzeczywistości; potem będzie jeszcze czas na filozofię podwórkową. Jedyne narzędzie nadające się do wbicia  to skryta w dłoni połówka nożyczek. Dochodzę do wniosku, że zawodowiec to to nie jest, bo jakimś cudem udało mu sie stanąć w odległości tyle razy ćwiczonej na lekcjach Aikido. Zawsze się dziwiłem, kto by tak stanął, nie za blisko i nie za daleko. No cóż, życie jest pełne niespodzianek. Przez chwilę zastanawiam się na poważnie, czy go rozbroić. Jestem dziwnie spokojny, ale znam to już z wcześniejszych wypadków. Nerwy będą potem.

Nie wiem jednak, czy to tylko on sam, czy też ma jakiegoś kolesia, a poza tym od ponad dwóch lat nie ćwiczyłem ruchów. Decyduję się więc grać na czas.

„Ile chcesz?”

„Dawaj trzy tysiące” (niecałe dwa dolary)

„Dam Ci 500 (25 centów) i  pójdziesz se z Bogiem…”

Facet wygląda na nieco zagubionego, zastanawia się przez chwilę.

” No dobra, 500.”

I teraz dochodzimy do najdziwniejszej części historii. Jak już wcześniej wspomniałem, tym razem nie mam drobnych w kieszeni. Wyciągam portfel na oczach faceta, zdając sobie sprawę, że jeżeli mu teraz zajarzy, że jednak może mieć więcej, to już nie będę mógł nic zrobić. Ale on stoi spokojnie i czeka na to 500 pesos. Obok nas cały czas przechodzą ludzie, ale jak to tak często bywa, im więcej nas gdzieś jest, tym mniej zwracamy uwagę na los innych.

W portfelu mam pełno drobnych i  żeby dodać surrealizmu do tej dziwnej sytuacji, zmuszony jestem grzebać przez chwilę by odliczyć mu to 500. Decyduję się nie dawać mu więcej, jako  że forma w jakiej się domagał forsy nie wydała mi się najuprzejmiejszą.

Na pożegnanie dostaję jeszcze dwie porady:

„Nie wołaj Policji bo ci to wbiję” (najwyraźniej lubił to hasło)
„Uważaj na siebie, centrum bywa niebezpieczne” – tym mie jednak trochę zaskoczył…

Jeden komentarz

  • 15/03/2013 - 18:32 | Permalink

    Genialnie to opisałeś!!! A zdanie: “Biedak wygląda jakby to życie go najpierw potrąciło, przyhamowało, wrzuciło wsteczny i przejechało jeszcze raz, tak dla pewności.” po prostu kładzie na łopatki!!!

    No i dobrze, że tylko na tych 500 sie skończyło, masz więcej szczęścia niż on :)
    moc ciepłych myśli z warszawy!

  • Leave a Reply to maugoska Cancel reply

    Your email address will not be published. Required fields are marked *