Jest to numer magiczny dla mnie – mniej więcej na tej wysokości choroba…, no tak, wysokościowa mnie załatwia. Zaczyna się od bólów głowy, żołądka i o ile nie jest się na tyle inteligentym by zawrócić, kończy na utracie siły i na wymiotach. Ta utrata siły jest dziwna – wiem, że mam jeszcze rezerwy, ale nie mogę ich zmobilizować. W moim przypadu nawet koka nie pomaga (odpowiedź przyrody na opisywaną chorobę , jak i poczucie głodu oraz zmeczęnie).
Więc tym razem zdecydowałem zrelaksować się i zostać na 5130 metrach wysokości. Szczyt Huayna Potosí (6088 m) zdobyłem w końcu w 2008. I wymiotowałem.
Za to kilka fotek porobiłem. Jako że wyjeżdżam na kilka dni, zostawiam Wam małą galerię.